W imieniu Rady Akademii Fonograficznej Krzysztofa Krawczyka żegna Jarek Szubrycht.
Kim był Krzysztof Krawczyk? Za co był kochany? Co po nim zostanie? Odpowiedzi na te pytania jest wiele, zależy komu je zadać. Jego fenomen polegał nie tylko na długiej i pełnej komercyjnych sukcesów karierze, bo takich długodystansowców oraz zawodowych kolekcjonerów złotych płyt paru by się znalazło. Nie chodziło nawet o ten niepowtarzalny głos i niepodrabialny wizerunek – Krawczyk był urodzonym dla sceny królem życia i zarazem równiachą, swojakiem z krwi i kości. O wyjątkowości tego artysty świadczy przede wszystkim to, że potrafił odnaleźć się w każdym repertuarze – od rock'n'rolla po country, od pieśni biesiadnych po religijne, od Bregovicia po Cohena – i przed każdą publicznością.
Jego rówieśnicy uwielbiali przeboje Trubadurów i solowe hity z lat 70., bo kojarzyli je z beztroskim czasem młodości. Ich dzieci i wnuki często zaczynały słuchać tych piosenek ironicznie, z dystansem, by po chwili odkryć, że nie ma udanej imprezy bez "Parostatku", a pożegnania bez "Chciałem być". Branża też go kochała – za osobowość i otwartość, czego dowodem długa lista znakomitych współpracowników Krzysztofa oraz niezliczone anegdoty, które powinny zostać – i miejmy nadzieję, że tak się stanie – spisane w wielotomowych wspomnieniach.
Dziś żegnamy Krzysztofa Krawczyka, z ciężkim sercem. Drugiego takiego nie będzie.